poniedziałek, 1 listopada 2021

Moja miłość

 – Pamiętasz?

Patrzyliśmy na zachodzące słońce, dzieląc się milczeniem. Siedziałaś w skąpym stroju kąpielowym tyłem do mnie, a z twoich blond włosów spływały krople wody. Tego dnia nauczyłem się patrzyć pod wodą, ostatecznie tylko w ten sposób mogłem podziwiać cię, nie zwracając twojej uwagi. To wtedy po raz pierwszy odważyłem się zbliżyć do ciebie.

– Posmarujesz mnie kremem? – spytałaś od niechcenia, a twoje słowa popłynęły po tafli czerwonawego jeziora.

Podałaś mi krem do opalania, a ja głowiłem się, czy to jest zaproszenie, czy też twoja pomyłka, bo po co ci on, jeżeli właśnie słońce oddawało świat nocy. Rozsmarowałem krem po twoich plecach i delikatnie je gładziłem, a ty patrzyłaś w dal, chowając przede mną myśli. Kochałem cię. Boże kochałem jak nikogo innego. Gdy ostatni promyk słońca musnął twoje ciało,  rozpiąłem twój błękitny stanik i momentalnie go zdjąłem. Tak, straciłem panowanie nad sobą, ale ileż można żyć, ukrywając pragnienia?

– Oszalałeś! – krzyknęłaś i wymknęłaś się z moich rąk. – Co ty wyrabiasz?! – Nie przestawałaś wrzeszczeć, a ja jedynie spuściłem głowę.

– Przepraszam – wybełkotałem.

– Przepraszam? – odparłaś wciąż wzburzona. – Chciałeś wszystko zniszczyć?

Zapytałaś, a przecież nie było czego zepsuć. Kochałem cię, a dla ciebie byłem jedynie najlepszym przyjacielem.

Sylwester przywitał nas chłodnym, porywistym wiatrem, a ty przyszłaś jedynie w czerwonej sukience. Pożerałem cię wzrokiem, a ty szczęśliwa jak nigdy bawiłaś się z Wojtkiem. Byliście parą od siedemdziesięciu dwóch dni. Opowiadałaś mi o nim, a ja się uśmiechałem i cieszyłem razem z tobą, chociaż serce pękało mi z rozpaczy. Całował twoje krwiście czerwone pełne usta, dotykał twoich cudownych krągłości, a ja zerkałem. Gdy twoja sukienka nieopatrznie została zadarta do góry, mogłem podziwiać twoje czerwone koronkowe majteczki. Stanik także był tego samego koloru. Tonęłaś w jego objęciach, w morzu doznań jakie ci podsuwał, w pocałunkach, które rozrywały moje serce. Patrzyłem i czułem, że to ja jestem na miejscu Wojtka. Tylko tak mogłem to przetrwać!

Tuż po dwunastej zniknęliście, nawet się ze mną nie żegnając, a ja całowałem się z Moniką. Ostatecznie wylądowałem z nią w pokoju hotelowym i to na nią spłynęła skrywana miłość do ciebie. A przecież to ciebie kochałem! Wiedziałaś, prawda? Powiedz, że wiedziałaś!

Rano wymknąłem się z pokoju, pozostawiając za sobą substytut miłości. Przed hotelem zobaczyłem cię wciąż w tej samej czerwonej sukni. Schowana za gęstymi płatkami śniegu, drżałaś z zimna. Podbiegłem i otuliłem cię moim płaszczem, a ty się uśmiechnęłaś. Nie było między nami słów, a taksówka zabrała cię do domu. Zostałem sam i to ja drżałem z zimna, czekając na kolejną taryfę.

*****

Kolejnego dnia leżałem z gorączką, z niewesołymi myślami wdzierającymi się do głowy. Byłem bezbronny wobec miłości i nie umiałem sobie z tym dać rady. Jeszcze wczoraj kochałem się z tobą, a teraz leżałem sam. Przeszłość zmieniła się pod wpływem pragnień, a ja na to chętnie przystałem.

Przyszłaś do mnie dwa dni później, a twoja twarz ukazywała morze wylanych łez. Leżałem w łóżku, a ty jak zwykle usiadłaś na fotelu obok.

– Zostawił mnie – łkałaś, a ja nie rozumiałem. – A ja jestem w ciąży.

Na mojej twarzy pojawił się uśmiech szczęścia.

– Będziemy mieć dziecko! – krzyknąłem radośnie, a dusza tańczyła ze szczęścia.

– Co?

Twoja twarz stężała i popatrzyłaś na mnie tak jakoś inaczej. – Co powiedziałeś? – powtórzyłaś, jakbyś nie wierzyła w moje słowa.

– Będziemy mieli dziecko – odpowiedziałem, uśmiechając się do ciebie.

– Zwariowałeś! – krzyknęłaś. – O czym ty mówisz?!

A ja patrzyłem, niczego nie rozumiejąc.

– No przecież się kochamy – mówiłem cicho. – Zawsze się kochaliśmy – powiedziałem nieco głośniej.

– To Wojtka kocham! To jest jego dziecko! Jego! Rozumiesz! – wrzeszczałaś, a ja chciałem twoje usta zamknąć pocałunkiem.

– To przecież nasze dziecko. Czemu mówisz takie rzeczy? – Usiadłem na łóżku, a ty zerwałaś się z fotela.

– To dziecko Wojtka – powiedziałaś drżącym głosem.

– Zdradziłaś mnie? – syknąłem, a widząc twoje zaskoczenie, nie umiałem się opanować.

Mimo, że wciąż trawiła mnie gorączka, wstałem i zbliżyłem się do ciebie. Chwyciłem twoją delikatną szyję i obejmowałem ją coraz mocniej.

– Puść mnie – charczałaś i próbowałaś się wyswobodzić. – Puść – mówiłaś, gdy błękit twoich oczu zachodził czerwienią.

– Ja cię kochałem, a ty mnie zdradziłaś – szeptałem do twojego kształtnego uszka, ozdobionego dużym okrągłym kolczykiem, który ci kiedyś kupiłem. – Jesteś dziwką – wysyczałem, ale ty nie słuchałaś, tylko szamotałaś się niepotrzebnie.

Złudzenia prysły, a ręce zbyt mocno objęły twoją szyję. W końcu radosne iskierki twoich oczu wyblakły, a ja zwolniłem uścisk. Musiałem cię trzymać, być nie upadła, tak jak wtedy, gdy pierwszy raz napiłaś się wódki. Pamiętasz?

Położyłem cię do łóżka i przytuliłem się. Leżałaś przy mnie taka spokojna jakby pogodzona z losem. Zasnęliśmy razem, jednak gdy nastał ranek, wszystko się zmieniło. Byłaś taka zimna i obca. To wtedy zrozumiałem, że nie byłaś mi pisana. To nie byłaś ty, a ciało po prostu wywiozłem do lasu.

Byłem na twoim pogrzebie, a z moich oczu spływały łzy wielkie jak ziarna grochu. Był tam też Wojtek. Stał skulony i płakał. Rozumiałem go, ty też być zrozumiała. A później życie wróciło do normy, może z wyjątkiem mojego. Gdy zapukała policja, wiedziałem że muszę z nimi pójść. Zamknęli mnie i kazali czekać na wyrok. Po paru rozprawach sądowych sędzia wydał wyrok dwudziestu lat więzienia. Nie protestowałem, po prostu byłem tym wszystkim cholernie zmęczony. Nie chciałem żyć, bo nie miałem dla kogo.

*****

Na szczęście życie toczy się dalej, a czasem przynosi także miłe niespodzianki. Poznałem panią psycholog, która rozjaśniła mój świat. Ma takie piękne duże niebieskie oczy. Podobne do twoich. Ma też zawsze rozpuszczone blond włosy. Tak jak ty. Spodobałaby ci się. Z pewnością by tak było.

Wiem, że dla ciebie już nic nie mogę zrobić. Po prostu będę dbał o twój grób i zapewniam cię, że nie zabraknie na nim czerwonych róż. Pamiętam jak je lubiłaś. Zawsze też zapalę na twoim grobie znicz. Niech to światełko przypomina ci o naszej miłości.

niedziela, 18 lipca 2021

Cud ludzkiego umysłu

– Zdecydował się pan?

Każdy w końcu musi zmierzyć się z odpowiedzią, która dla wielu wydaje się nic nieznaczącą formalnością. Tak nie było w przypadku Tadeusza. Z trudnością patrzył na psychologa i zastanawiał się, co też może powiedzieć.

– Nie podjął pan jeszcze decyzji? – Nie słychać było zniecierpliwienia w głosie rozmówcy, a jednak wyczuwał, że tak jest w istocie.

– Nie – odpowiedział z trudem.

– A zastanawiał się pan co z dziećmi, żoną?

– Tak – wydusił odpowiedź.

Ileż słów mógłby wyrzucić w przestrzeń, argumentów, które nie pozwalały mu tego zrobić. Gdyby tylko mógł. Niestety wypowiedzenie pojedynczych słów stanowiło dla niego większe wyznanie niż ukończenie triatlonu kilkanaście lat temu. Wtedy jeszcze ciało było sprawne i korzystał z niego do utraty tchu.

– Wie pan, że sprawienie bólu najbliższym nie jest dobre? Rozumie pan to?

Kiwnął jedynie głową i myśli odpłynęły do odległej przeszłości. Jakie to wtedy wszystko było proste, gdy możliwość była jedynie mrzonką, mirażem opisanym w książce „Nieograniczone możliwości”. Niestety nie pierwszy już raz fikcja literacka stała się rzeczywistością. Przekleństwo, z którym musiał się zmierzyć.

– Przed chwilą rozmawiałem z pana małżonką. Nie rozumie wahania z pana strony. Gdyby ona była w takiej sytuacji, od razu wyraziłaby zgodę. Zrobiłaby to w imię miłości. Tak właśnie powiedziała: "w imię miłości”. Czy można być tak samolubnym?

– Można – wycharczał i hardo popatrzył na psychologa.

Chciał powiedzieć coś jeszcze, niestety słowa pozostały nigdy niewypowiedzianymi myślami.

– No i po co tak walczyć? Sam pan widzi, że to droga donikąd. Nie może się pan wysłowić, a ruch ręką to jedynie niemożliwe do spełnienia marzenie. A przecież można zupełnie inaczej. – Psycholog westchnął i kontynuował monolog. – Powiem szczerze, że jest pan pierwszym, który się przeciwstawia i naprawdę trudno mi zrozumieć, że nie zostało to jeszcze uregulowane prawnie. Ma pan w dupie żonę, dzieci, wnuki i wszystkich wokół. Rozumiem to, ale żeby nie zatroszczyć się o siebie? Uczestniczył pan w triatlonach?

Tadeusz zamknął oczy, nie reagując na pytanie. Biegał, pływał, bo miał taką możliwość i robiłby to dalej, gdyby mógł, ale tak normalnie.

– Był pan naprawdę w tym dobry i to może wrócić. Wystarczy powiedzieć „tak”. Nie trzeba nawet składać podpisu. Pana czas się kończy. No chyba, że jest pan z tych wierzących? Słyszałem o nich, ale nigdy nie spotkałem. Wierzy pan w życie po śmierci?

Nawet nie wiedział, co odpowiedzieć. Miał nadzieję, ale czy wierzył? Nauka poszła do przodu, można było dokonać transferu całego siebie do biorobota i żyć wiecznie, co kilkanaście lat zmieniając nośnik życia. Niestety nie udowodniono, że jest coś więcej niż życie ziemskie. Czyli po prostu go nie było.

– Tak myślałem. Uparł się pan jedynie i chce skoczyć w przepaść, z nadzieją że przeżyje ten karkołomny krok. Proszę spojrzeć na przygotowanego biorobota. To pan w wieku trzydziestu lat. Żona go dla pana wybrała. Jest pan taki sam jak na pierwszej randce z Janką, nawet ubranie takie same. Jedno słowo i zamieniamy się w młodzieniaszka. – Psycholog zaśmiał się, jednak powoli tracił do pacjenta cierpliwość.

Tadeusz nie miał siły otworzyć oczu, a wypowiadane słowa powoli stawały się dla niego niezrozumiałe. W oddali wydawało mu się, że widzi nikłe światło, kuszące go trudną do wyjaśnienia zbliżającą się miłością.

– Też przez to przechodziłem, a teraz proszę, jak nowy. – Psycholog, udając entuzjazm, opowiedział o własnej przemianie. – Zrobiliśmy to razem z żoną i naprawdę jesteśmy zadowoleni. Po co komu umierać? Rodzina w rozpaczy i jeszcze te koszty. Wie pan, gdzie jest najbliższe krematorium, albo cmentarz? Setki kilometrów stąd. I do tego jeszcze te martwe ciało. Przecież to jest okropność. Pan już jest prawie trup, ale i tak wygląda o niebo lepiej od prawdziwego nieboszczyka. A może i nie?

Psycholog wstał z krzesła i pochylił się nad Tadeuszem.

– Cholera – jęknął. – Na takich trzeba zawsze uważać.

Nałożył transferter na głowę nieboszczyka i chwilę później całość wspomnień, cech charakteru pojawiła się w biorobocie. Przed jego aktywowaniem musiał jedynie nieco zmodyfikować nagranie z ostatniej rozmowy.

– I po to jest właśnie technologia – zaśmiał się, otworzył drzwi i zawołał. – Pani Janino, mąż już jest gotowy.

– Zgodził się? – zapytała, chociaż odpowiedź była jedynie formalnością.

– Oczywiście że tak. Powiedział, że robi to w imię miłości.

– A jak go wybudzić?

– Po prostu go pani pocałuje. Będzie jak w bajce, może z tym wyjątkiem, że wybudzenie potrwa kilka godzin. I jeszcze jedno. Tadeusz miał prośbę, by pani także poddała się zabiegowi.

– Czyli?

– No przecież wiadomo – zaśmiał się psycholog. – Zrobimy transfer danych do biorobota. To pani w wieku trzydziestu lat. Mąż go dla pani wybrał. Będzie pani taka sama, jak na pierwszej randce z Tadeuszem, nawet ubranie takie same.

 

 

sobota, 13 marca 2021

Siła słów

Patrycja siedziała na brzegu wanny, a z jej policzek spływały łzy. Wciąż nie mogła uwierzyć w najcudowniejszy widok, jaki kiedykolwiek pojawił się przed jej oczami. Patrzyła na test ciążowy z dwoma wyraźnymi kreskami. Tyle lat starań, wyrzeczeń, modlitw i w końcu się udało. Wciąż nie dowierzała, przecież test mógł dać błędny wynik. Zrobiła drugi i ponownie pojawiły się dwie kreski, trzeci potwierdził jej szczęście.
– Kochanie, wyjdziesz w końcu z łazienki.
To jej zniecierpliwiony małżonek, ukochany Adam, próbował dostać się do toalety.
A ona nie mogła wykrztusić nawet słowa. Ileż to chwil spędziła na obserwowaniu bawiących się dzieci. Siadała na ławce i zachłannie patrzyła na niedoceniane, biegające szczęścia. Łowiła szczere uśmiechy i delektowała się nimi. To one pozwalały przetrwać kolejne próby i wciąż wierzyć.
– Kochanie jesteś tam? – Ponownie doszedł do niej głos męża.
– Już, zaraz wyjdę – odpowiedziała drżącym głosem.
Teraz i ona będzie z dumą prezentowała brzuszek ciążowy, ubierała się w ogrodniczki i uśmiechała się promiennie do wszystkich wokół.
– Stało się coś? – spytał się Adam, wyczuwając zdenerwowanie małżonki.
Nie usłyszał odpowiedzi, a jedynie dźwięk otwieranego zamka. Drzwi się otworzyły, a w nich pojawiła się Patrycja. Wyglądała inaczej. Roztaczał się wokół niej bliżej nieokreślony blask, otaczający ją niczym kokon. I ten wyraz twarzy, jakiego nigdy u niej nie widział. Ślady łez przedzierały się przez cudownie zaróżowione policzki i wypełniały dziureczki, powstałe przy szerokim uśmiechu. I ta radość z niej wypływająca. Drżącą rękę wyciągnęła do Adama i wręczyła mu test ciążowy. 
– Czy to oznacza? – głos męża zadrżał. – Czy to oznacza, że będziemy mieli dziecko?
Patrycja  rzuciła się w ramiona ukochanego. Teraz i z nim mogła dzielić się szczęściem. Już nie odgradzały jej drzwi i niepewność.
– Ale czy to pewne? – spytał i czekał w napięciu na odpowiedź.
Ona zaś wręczyła mu druki test i trzeci także, a tam wszędzie były cudowne, dwie grube kreski.
– Tak, będziemy mieli dziecko! – krzyknęła szczęśliwa, a z oczu ponownie tego dnia popłynęły łzy.
– Nasze maleństwo – wyszeptał.
Również i on nie umiał ukryć wzruszenia. Ileż to lat starali się zostać rodzicami, by w końcu in vitro pozwoliło im na spełnienie marzeń. Ostatnia deska ratunku okazała się wymodlonym wybawieniem.
– Noszę w sobie nowe życie. Nasze dziecko.
– W stu procentach nasze.
Adam zaśmiał się i porwał Patrycję do tańca. Tańczyli w trójkę, a może i było ich jeszcze więcej. Tego dopiero mieli się dowiedzieć po USG. Na razie upajali się szczęściem, świadomi powołania nowego życia, które nie będzie nimi, ale będzie ich cząstką.
Codziennie głaskała płaski jeszcze brzuch i  szeptała do dziecka. Pokochała je i nie wyobrażała sobie, że mogłaby je stracić. Wszelkie myśli o poronieniu odpychała od siebie, a pozytywne myśli przekazywała istocie w jej ciele, która z dnia na dzień była coraz to większa.

*****

– Płód jest prawdopodobnie uszkodzony. – Lekarz mówił, a ona słyszała go jak zza mgły.
– Moje dziecko jest chore? – Radość ustąpiła zwątpieniu, a dopiero co obudzona nadzieja odchodziła w szarość dnia.
 

– Zespół Downa. Na pewno wie pani, co to oznacza.
– Ale to jest moje dziecko. Moje – wyszeptała.
– To jest tylko płód, może uda się następnym razem. Przecież nie chce pani przez całe życie cierpieć przez jedną nierozsądną decyzję.
Słowa lekarza boleśnie wbijały się w duszę kobiety.
– To tylko płód – powtórzył lekarz.
Upragnione dziecko nie było tym wymarzonym. To nie było dziecko, tylko zlepek komórek.
– To jest tylko płód – wyszeptała, a z oczu popłynęły łzy. – To tylko płód – powtórzyła i zapadła się w sobie.
– Proszę pani, doradzałbym aborcję i to jak najszybciej. Rozumie pani?
– To jest tylko płód, zlepek komórek, to nie jest dziecko. To tylko płód – szeptała, a z oczu wypływały łzy.
Bezradna siedziała na krześle i wpatrywała się w ginekologa. Była tak samo bezbronna jak dziecko znajdujące się w jej łonie.

środa, 6 stycznia 2021

Opowieść o miłości

 Czerń i brak perspektyw na kolory nie przerażały mnie, a jedynie utwierdzały w przekonaniu, iż świat jest piękny. Lubiłem opowiadać o przygodzie życia, która właśnie się kończyła. Najczęściej rozmawiałem z dziećmi, dzisiaj zaś miałem nowego słuchacza i zabrałem go w długą, trudną, ale zarazem piękną opowieść. Czy również i on poczuje głębię, której nie sposób zobaczyć, miłość pozostającą z nami na zawsze? Po kilku banalnych zdaniach pozwoliłem mu zagościć w moim świecie.

– Spotkanie miłości życia jest czymś nieuchwytnym, co trzeba z całych sił pielęgnować, by być spełnionym. Rozumiesz? – spytałem i naprawdę chciałbym zobaczyć mojego rozmówcę. Niestety czas odebrał mi wzrok, ale to nie było ważne. Ważna była miłość.

– Tak, tylko to nie jest takie proste. – Usłyszałem chropowaty głos pielęgniarza i zaśmiałem się. Tak to nie jest proste.

– Zobaczyłem ją, jak czesała konia. – Uśmiechnąłem się do wspomnień. – Jakże lubiłem jeździć konno, czuć wiatr we włosach, wolność i radość, która gnała wraz ze mną.

Zamilkłem, czując jednak wzrok rozmówcy. Czekał na ciąg dalszy, nie wiem tylko, czy z litości do niewidomego staruszka, czy faktycznie był zainteresowany moją historią.

– Jednak to nie koń zwrócił moją uwagę. Ba, w ogóle go nie widziałem. – Zmarszczyłem brwi, o ile można było je bardziej zmarszczyć i kontynuowałem. – Promienie słońca padały wprost na moje oczy, a ja widziałem niedościgniony ideał piękna. Czułem, jak obejmuje mnie miłość i całkowicie się temu poddawałem. Ja, któremu miłość kojarzyła się z mięczakami. Kochałeś kiedyś? – Rzuciłem pytanie w mrok.

– Wciąż kocham – odpowiedział, ale w jego głosie nie wyczułem miłości.

– Wciąż mam ją przed oczami. Jej błękitne, iskrzące się oczy, rzucające mi wyzwanie, jej opromienioną słońcem postać. W niej było prawdziwe życie i szczęście. Tak poczułem, chociaż nie byłem romantykiem. A ona śmiała się do mnie i zachęcała do działania!

Już nie byłem w domu starców, ale wróciłem do przeszłości, bo w myślach wszystko jest możliwe.

– Lubisz konie? – Jej stosunkowo niski głos, zachęcał do działania.

Patrzyła na mnie, a jej oczy śmiały się . To był jak grom z jasnego nieba, a może Amor?

– Uwielbiam. Czekaj zaraz podejdę – odkrzyknąłem i co mnie zdziwiło najbardziej, nie miałem tremy. Zawsze, gdy podobała mi się dziewczyna, czerwieniłem się, jąkałem. Po prostu byłem nieswój. Teraz zaś było inaczej, tak jakbym znał ją całe życie. Ona zaś wydawała myśleć się tak samo.

– Pośpiesz się przystojniaku. Malwina mam na imię.

Ile bym dał, by jeszcze raz zobaczyć jej promienny uśmiech, usłyszeć jej głos. Dla niej życie było przygodą, której nie można było przespać smutnymi i ponurymi myślami.

– Idę, idę – powiedziałem, ale nie przyśpieszyłem kroku.

Była cudowna w swojej szarej, skromnej sukience. Promieniała i nie było to spowodowane słońcem, a jej wnętrzem rozjaśniającym świat. To patrzyłem na jej oczy, to wzrok nieco schodził w dół, gdzie był nieco odsłonięty dekolt. Oczy były niczym winda, która raz idzie w górę, raz w dół, nie mogąc się ostatecznie zdecydować, jaki układ jest najwłaściwszy. A ona po prostu śmiała się ze mnie. Czasem wydaje mi się, że ona wiedziała wszystko, a przynajmniej od pierwszego spojrzenia poznała mnie na wylot.

– Pomożesz mi wejść na konia? – zapytała, a ja po raz pierwszy ją dotknąłem.

Splotłem ręce, Malwina zaś położyła na nich stopę i wybiła się do góry. Nieco się zachwiała, a ja przytrzymałem ją za najwspanialszą na świecie krągłość i niemal odpłynąłem do nieba. Nie wiem, czy celowo się zachwiała. Pewnie tak, a może po prostu stworzyła mi okazję do działania, lub też chciała mieć pewność, że jej nigdy nie zapomnę? Nie wiem, w każdym bądź razie zatopiłem się w marzeniach o niej. Była cudowna i jedyna.

– To jest Klara. – Poklepała konia i wpatrywała się we mnie wyczekująco.

Ja zaś milczałem, bo nie chciałem popsuć chwili, pragnąłem, by trwała wiecznie i chciałem ją zatrzymać do końca mych dni. To się zresztą udało.

– Hej, chcę wiedzieć, jak się nazywa kawaler, który pomógł mi wsiąść na Klarę.

Znałem jej imię, imię jej konia, a ja się wciąż nie przedstawiłem. Poczułem się głupio i natychmiast naprawiłem błąd.

– Maciek – powiedziałem. – Mam na imię Maciek.

Nie wiem, czemu dwa razy powtórzyłem moje imię. Ale czy to było w tej chwili ważne?

– Możesz powtórzyć? – Wiedziałem, że ją to bawi. Ją bawiło całe życie.

– Po prostu Maciek. – Wyszczerzyłem się w uśmiechu i dodałem najprostszy, ale zarazem najprawdziwszy komplement wypływający wprost z serca. – Pięknie wyglądasz.

Działanie jest często szybsze od rozumu i tak było właśnie w tym przypadku. Po raz pierwszy powiedziałem coś miłego kobiecie i cieszyłem się z tego!

– Skoro tak mówisz. – I dałbym sobie rękę uciąć, że moje słowa przypadły jej do gustu. – To może chcesz mnie zaprosić na spacer? Oczywiście jak wrócę z przejażdżki.

– Jasne, że tak.

Przy niej czułem się wolny i reagowałem spontanicznie. Tylko przy niej. W tamtym czasach taka propozycja uważana byłaby za niestosowną, że kobieta zaprasza mężczyznę, ja zaś nic złego w tym nie widziałem.

– Wrócę za godzinę. – I pogalopowała goniona przez wiatr w kierunku wolności.

Pierwsze spotkanie i pierwsza tęsknota. Godzina wydawała się wiecznością, mającą jednak swój kres. To była też moja ostatnia zmarnowana godzina. To od niej nauczyłem się, by żyć każdą chwilą. Szanować każdą sekundę i maksymalnie ją wykorzystać. Nie bać się szczęścia, brać go tyle ile zdołamy unieść i dzielić się nim ze wszystkimi. Taka właśnie była ona, rozdająca swoją radość każdej napotkanej istocie.

Później był banał trwający tylko parę chwil. W tamtych czasach jedynie mogliśmy sobie pozwolić na nieśmiałe pocałunki i dotykanie swych dłoni. Dla mnie było to jednak wszystko i dawało niezapomnianą radość. To był miesiąc miodowy, który przeżyliśmy pełnią życia. Przy niej traciłem poczucie czasu, rzecz najwspanialsza, jaka się może przytrafić. W zamian otworzyłem się na dobro. A później zdarzył się wypadek.

Wiem tylko tyle, że spadła z konia. Malwina także nic więcej nie zapamiętała. Była późna zima, ranki witały nas oszronioną trawą i właśnie w takim dniu dopadło ją nieszczęście. Tak przynajmniej to odbierałem.

Jak ją znaleziono, to mówiono, że wokół słychać było wycie watahy wilków. Twierdzono, że jeszcze chwila, a byłoby po niej. Parę strzałów w powietrze przegoniło drapieżniki. Jakże ja byłem tym ludziom wdzięczny za pomoc. Do dzisiaj jestem. Co do jednego nie mieli jednak racji. Wilki nie były dla niej niebezpieczne, ale wręcz ją obroniły. Leżała na ziemi nie mogąc się ruszyć, zimno powodowało u niej drgawki i gdyby nie dzikie stworzenia, nie przeżyłaby nocy. Stał się cud i wilki stworzyły żywy, ciepły koc, chroniący ją przed dojmującym zimnem. Uchroniły ją przed śmiercią, może dlatego, że wyczuły w niej tylko i wyłącznie dobro?

Tak, Malwina kochała wszystko, a świat odwdzięczał się jej za to. Nie było na świecie osoby, która kochałaby bardziej. Zazwyczaj ludzie, gdy świat jest dla nich łaskawy, gdy wszystko wokół nich sprzyja, potrafią się uśmiechać, cieszyć chwilą i doceniać życie. Nie wszyscy oczywiście, ale większość. Ona była inna, jaśniała zawsze, niezależnie od okoliczności. Nie szła drogą utartych schematów, a sama tworzyła świat. Była szczęściem zesłanym na ziemię, tylko po to by inni także poczuli radość. Szczęście, którego i ja byłem udziałem.

Siedziałem przy niej w szpitalu i z niecierpliwością czekałem na lekarza. To był najtrudniejszy dzień w moim życiu, rozjaśniany jednak przez beztroskę, a może niekończące się szczęście mojej ukochanej. W końcu pojawił się lekarz, by przerwać naszą sielankę. Wiedziałem, że Malwina nie czuje nóg i istnieje duże prawdopodobieństwo, że nigdy już nie będzie chodzić. Lekarz miał to tylko potwierdzić, spychając nasze życie do piekła.

– Ma pani uszkodzony kręgosłup. Nigdy nie będzie pani mogła chodzić.

Do dzisiaj słyszę oschły głos lekarza, który tak bardzo kontrastował z reakcją Malwiny. Spodziewałem się płaczu, obwiniania świata, czułem że szczęście nas opuściło. Ba, byłem tego pewien. Po prostu nie wierzyłem w moją ukochaną. Byłem przekonany, że widzi w moich oczach przerażenie i litość. Jakże ona nienawidziła tych uczuć, które miały jej towarzyszyć do końca dni!

– Słyszysz Maciek. Nie będę mogła chodzić. Będziesz musiał mnie częściej nosić na rękach. – Zaśmiała się, a ja poczułem, że wszystko będzie dobrze.

 

W jej oczach nie było strachu, a oczekiwanie na kolejną przygodę. Ona zawsze taka była. Za to z całych sił ją kochałem. Nigdy nie zrezygnowała z jazdy konnej, tylko teraz potrzebowała pomocnika, by ją usadowił na rumaku. Zawsze jeździliśmy razem, delektując się wolnością i szczęściem. Uwielbiała, jak biegłem, pchając jej wózek inwalidzki. Rozpościerała wtedy ręce i śmiała się. Kochała życie, mimo że nie mogła innym go dać. Nie mieliśmy własnych dzieci, a ona mogła być najszczęśliwszą matką. I była! Adoptowaliśmy trójkę najwspanialszych istot, tworząc chyba najweselszą i najszczęśliwszą rodzinę na świecie.

To były piękne lata, ale z Malwiną nie mogło być inaczej. Miała olbrzymią siłę ducha, jedynie ciało nie nadążało za nią. Po czterdziestu latach bycia razem zaczęły się coraz poważniejsze problemy ze zdrowiem. Powoli uciekała z tego świata, wciąż dając z siebie wszystko. To ona przygotowała mnie do życia bez niej, a nie ja do jej przejścia na drugą stronę. W końcu umarła, tak jak żyła otoczona przez naszą czwórkę. Z każdym z naszych dzieci pożegnała się, by na końcu przyszedł czas i na mnie.

– Widzisz Maciuś. – Tak zawsze do mnie mówiła. – Już czas na mnie, tam też na mnie czekają.

To były jej ostatnie słowa. Oczy wyblakły, uśmiech zastygł, a jej dusza wzniosła się do prawdziwej, niczym nieograniczonej wolności. Przez czterdzieści lat żyłem z aniołem i wkrótce ponownie się z nią spotkam.

Zakończyłem opowieść i zwróciłem się do pielęgniarza.

– Teraz wiesz już, czym jest miłość?

– Tak, teraz już wiem.

Jeszcze długo siedział przy moim łóżku. Może to ja jestem dla niego aniołem, który wyciągnął go z mroku?

 

czwartek, 17 grudnia 2020

Opowieść o stworzeniu

Siedział i patrzył na wymyśloną przez siebie istotę. Im intensywniej się w nią wpatrywał, tym była ona wyraźniejsza. Przemiana postępowała, drażniąc zmysły stworzyciela, który niepewien dzieła, w każdej chwili mógł je porzucić. Jednak niewidzialna więź zależności zawiązała się i nie było już odwrotu. Podszedł do mężczyzny i tchnął w niego życie, a ten spojrzał z niemym zdziwieniem. Dusza zagnieździła się w niedoskonałości, a ciało przejęło wszelkie myśli i odczucia. To właśnie materialna cząstka zapanowała nad nowym. Wszechmocny poczuł ból zawodu, jakby w jego serce zatopiono nóż.

– Stało się! – rozpaczliwie krzyknął, gdyż nie mógł zachować się inaczej. – To znowu się dzieje! – Słowa wyrywały się z ust, a w oczach pojawiły się łzy.

Rozpacz, a może i nieuchwytna nadzieja rozproszyła się po Edenie. Niechciana samotność dobiegła kresu, otwierając ograniczone możliwości inteligencji. Chciał i pragnął, by świat był czymś więcej niż pędem do wiecznego przekazywania życia kolejnym pokoleniom nierozumnych istot. Miał istotę, którą mógł w dowolny sposób kształtować, jednak czuł, umykającą szansę na upragnioną prawdziwość. Chciał doskonałości, a miał coraz mądrzejszego mężczyznę, który nie był i nie mógł być równorzędnym partnerem. Prowadzone spory były jałowe, a wokół brakowało barw.

Nieróżniące się od siebie dnie umykały, pozostawiając za sobą utraconą szansę. A on coraz bardziej pragnął życia, ale takiego prawdziwego, burzy, huraganu myśli i odczuć, porywających do nieustannego tańca. Po czasie zrozumiał, że brakowało cząstki, która mogła stanowić zapalnik nieodkrytego szaleństwa. Powoli zbliżył rękę do piersi Adama, zanurzył ją w jego ciele i wyciągnął jedno z żeber, zalążek inności, której nie potrafił wcześniej znaleźć. Pierwszy i ostatni ból stworzenia targnął Adamem, by z biegiem lat stać się jedynie niewyraźnym wspomnieniem. Cierpieniem, jakiego nie miał już zaznać żaden mężczyzna.

A ona już była, oferując idealne kształty i niezapomniane wrażenia. Nagi ideał spojrzał na Adama, całkowicie ignorując stwórcę. Ewa chwyciła mężczyznę za rękę i pewnym siebie głosem powiedziała.

– Chodźmy.

Każdy zakamarek raju uchwycił pierwsze słowa kobiety, które zatopiły się w zapomnianej historii ludzkości. Jazgot okolicznego ptactwa oraz odgłosy zwierząt rozniosły się po raju, witając kobietę, późniejszą przyczynę łez i szczęścia, szaleństwa i rozsądku. Pionki na szachownicy zostały ułożone i od tego dnia zaczęła się prawdziwa historia wypływających zewsząd emocji. Ewa, kwintesencja piękna, stała się obiektem pożądania, którego nie dało się spełnić całkowicie. Od dnia jej stworzenia, zapłonęła iskra inności, pociągająca do pokonywania jawnych bądź skrytych barier.

– Idź i zerwij owoc z drzewa zakazanego. – Usłyszała ni to głos, ni to syk i zamarła, a wraz z nią wszelkie żywe stworzenia. – Weź ze sobą Adama.

I ona poczuła, że musi to zrobić. Wolna wola zakwitła w nieskalanej piękności i pociągnęła do pierwszego tańca. Chciała czegoś więcej niż podsuwane przez stworzyciela możliwości, w końcu zakazany owoc smakuje najbardziej. Chwyciła rękę Adama i pociągnęła go za sobą. Obietnica nagości nęciła i kusiła, ale mężczyzna jeszcze tego nie wiedział. On nie żył na pograniczu snu i nie sięgał tam, gdzie wzrok nie sięga. Czuł jednak coś nieokreślonego i szalonego coś, co chciało przejąć nad nim kontrolę. Tańcząca nagość i z wolna falujące piersi, nie dawały wyboru. W tym przypadku wolna wola nie istniała! Adam przeciągał nieuniknione, zażarcie broniąc status quo. Jakże naiwna wiara we własne siły, w silną wolę, która topiła się pod dotykiem nagości. Jego atrybut twardo domagał się zerwania zakazanego owocu, a rozum ustępował miejsca nienazwanym uczuciom.

– On was nie widzi. – Usłyszeli szept i wolna wola czmychnęła jak wypłoszony królik, umykający przed pożądaniem.

Cały drżał, a drobinki kropel zrosiły płonące z pożądania ciało. Ona również to czuła, odkrywając pierwotne instynkty. Wbiła usta w jego wargi i delektowała się oszołamiającą ją bliskością. A on poznawszy zakazany owoc, spijał jej uniesienie i delikatnie wsunął się w ciepłą i uwalniającą od wszystkiego wilgotną, nieznaną krainą.

Oszalałe zmysły pływały w przestworzach, a każdy kolejny ruch przybliżał do chwilowego uwolnienia. Ekstaza stała się ich jednością, odbierającą jakąkolwiek kontrolę. Zatopieni w sobie z przyśpieszonymi oddechami i wydobywającymi się jękami, szukali ukojenia oszalałych zmysłów. Dygotali i płonęli, zachłannie odbierając otrzymany dar. Byli jak w transie narkotycznym, niczego nie widząc, odczuwając natomiast wszystko. Dwie idealnie do siebie pasujące połówki, oddawały siebie, w zamian otrzymując znacznie więcej. Szaleństwo i oddanie zatrzymały cały świat. Zmysły fruwały w nieoczekiwanym rozdaniu, nie zważając na zakłócenie odwiecznego porządku świata.

Aż w końcu fala życia popłynęła do odległych zakamarków ciała, stając się stworzycielem niewinności. Dwojga kochanków poczuło chwilową ulgę i radość z doznanego spełnienia. Jednak coś było nie tak. Pojawiło się nigdy nieznane wcześniej uczucie. Wstyd. Nagość stała się nieoczekiwanym problemem. Zerwali liście i po wielokrotnych próbach stworzyli pierwsze, niezbyt udane ubrania.

Takich właśnie zastał ich stworzyciel. Bez pytań, bez słów zrozumiał, iż sięgnęli po zakazany owoc. Poczuł ogromny smutek i żal, iż traci dzieło stworzenia. Nie mógł ich pozostawić w raju, a jedyne co mu zostało to pożegnać się i przestrzec przed prawdziwym życiem. I tak oto rzekł.

– Oto człowiek stał się taki jak my: zna dobro i zło. – Spojrzał na swoje dzieło i powiedział najostrzej, jak tylko mógł. – Nie możecie tutaj pozostać. Wynoście się!

W raju ponownie zagościł smutek, a Adam i Ewa wkroczyli w prawdziwe życie, zabierając ze sobą niewinność ukrytą w ciele kobiety.